Advertisement

Main Ad

A jak alfabet, A jak AIESEC

Zdecydowałam się wziąć udział w pewnym projekcie zatytułowanym "Alfabet emigracji". Nie sądzę, bym pisała tutaj post na każdą literę, ale postaram się uczestniczyć, na ile znajdę czasu. Ogólna idea jest prosta, dwa razy w tygodniu pisać posta w jakiś sposób związanego z tematyką emigracji, zaczynającego się na kolejną literę alfabetu. To nie będą turystyczne posty, jak większość tutaj na blogu. To będą w większości moje przemyślenia i uwagi, ale mam nadzieję, że jakoś to do Was trafi ;). I zdecydowałam się zacząć od AIESECa, bo bez tej organizacji nie mam bladego pojęcia, gdzie bym teraz była.
Nigdy nie należałam do AIESECa jako studenckiej organizacji. Oczywiście, wiedziałam wcześniej, że coś takiego istnieje, ale nie byłam zbyt ciekawa szczegółów. Podczas studiów miałam wystarczająco dużo rzeczy na głowie, by nie musieć się przejmować różnymi studenckimi organizacjami. Temat stał się mi bliższy, gdy obie moje magisterki zaczęły zbliżać się ku końcowi, a ja zaczęłam myśleć o pracy za granicą. Jako że wciąż byłam na początku mojej kariery zawodowej, nie byłam na tyle pewna siebie, by wyjechać gdziekolwiek i zacząć w ciemno. Ani nie miałam wystarczająco dużo kasy, by to zrobić :P. Pomysł spróbowania z AIESECiem stawał się coraz wyraźniejszy w mojej głowie, gdy jedna z moich koleżanek wyjechała na zagraniczny staż i była bardzo zadowolona. Więcej się już nie wahałam, poszłam na uniwersytet i rozpoczęłam cały proces. Wtedy też pojawił się ten blog, bo wszystkie moje problemy związane z tą organizacją zdecydowanie zasługiwały na oddzielny wątek. Prawie się z tym wszystkim poddałam, bo naprawdę miałam już dość. Chyba powinnam się jednak cieszyć, że w końcu tego nie zrobiłam ;).
Moim pierwszym pomysłem w ramach AIESEC było spróbowanie czegoś egzotycznego. Naprawdę ciągnęły mnie Azja i Australia i pewnie większość z tych, co znali mnie już wtedy osobiście, pamięta te moje marzenia ;). Był taki moment w moim życiu, gdy byłam niemal przekonana, że po prostu muszę pojechać do któregoś z tych państw. A potem zmieniły mi się priorytety i już nie chciałam wyjeżdżać z Europy. Nie tylko nie chciałam wyjeżdżać z Europy, chciałam wyjechać do Szwecji. Do Szwecji i nigdzie indziej. Próby szukania tu pracy z Polski, nie mając prawie żadnego doświadczenia, nie znając języka, nie mając numeru personalnego, nie... w sumie nie mając niczego, co dawałoby mi jakąkolwiek przewagę nad innymi, to wszystko wydawało się niemożliwe. I kiedy już właściwie straciłam całą nadzieję, dostałam maila od koordynatorki AIESEC z zaproszeniem na rozmowę ze Sztokholmem. Kilka dni później przeszłam przez dwie rozmowy kwalifikacyjne, jedną z koordynatorką AIESEC, drugą z moimi przyszłymi managerami. 1,5 miesiąca później byłam już tutaj, w Sztokholmie. Póki co z czasową umową o pracę i choć chwilowo nie mam pojęcia, czego chcę potem, ale jestem pewna, że zaryzykowanie z AIESECiem to był dobry pomysł. Znacznie łatwiej ze wszystkimi formalnościami. Od samego początku w otoczeniu ludzi w podobnej sytuacji. A teraz to zależy tylko ode mnie, co dalej zrobię z możliwościami, które otrzymałam :).
Pomysł "Alfabetu emigracji" pochodzi od Dee, która to startuje z postami na kolejne litery. Wszystkie wpisy są po polsku, więc jeśli jesteście ciekawi, o czym piszą inni, zapraszam Was tutaj:
- Dee: A jak Anglia
- Anna Maria Boland: A jak mój ulubiony mąż
- Francuskie życie: A jak Akwitania
- Justyna Kotowiecka: A jak amnestia
- Storyland: A jak abstrakcyjne rozwiązania
- Polsko-francuski punkt widzenia: A jak adaptacja
- Kropka za oceanem: A jak Addison

Prześlij komentarz

3 Komentarze

  1. Muszę się zagłębić w bloga, może znajdę odpowiedź na nurtujące mnie teraz pytanie, dlaczego taj bardzo uparłaś się na Szwecję! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne. Świetny cykl.

    OdpowiedzUsuń